29 July 2010

Bez komentarza...














________________________________________
* No dobra, malutki komentarz:
JA CHCE TAM BYC!!!! TERAZ-ZARAZ-JUZ!!! ZAWSZE!!!

26 July 2010

TADAMMM!!!

Tamtadammm!
Nie wiem jakim cudem ale się udało (w Polsce by mnie oblali pięć razy). ;)
Wszystkim wstrzymującym oddech wraz ze mną tudzież krosującym fingersy dziękuję bardzo.

Teraz dla zdrowia własnego (psychicznego zwłaszcza) proszę się trzymać z daleka od Co. Antrim i Down - tak na początek.

Kurcze - w sumie miałam takie przeczucie, że się uda w zeszłym tygodniu sen fantastyczny miałam:
M. mi się śniła - uśmiechnięta jak tylko Ona potrafi być, z nogami w czarnych kabaretkach i niebotycznie wysokich szpilkach. I z tym uśmiechem jasnym powiedziała, że się uda (teraz już wiesz dlaczego nie powiedziałam co mi się śniło).

To juz dzis...

Masakra, noo...
Wczoraj przezylam etap paniki. Z gatunku odmozdzajacych kompletnie. Do tego stopnia, ze przerabiajac pytania "show me, tell me" zglupialam na chwile przy pytaniu "pokaz mi jak sie czysci szybe przy uzyciu wycieraczek". Chociaz to moze nie tyle panika, co mowe mi odjelo z zadziwienia, ze tego typu pytanie moze sie pojawic na egzaminie. O ile prawie rozumiem celowosc pokazywania, ze wiem gdzie jest zbiornik plynu hamulcowego (oleju, plynu chlodniczego) i jak sie sprawdza poziom - to wycieraczki? Dla zainteresowanych calosc idiotyzmow TUTAJ.
Ale to wczoraj.
Dzis mnie adrenalina wynosi gdzies w stratosfere i nie wiem jak do tej czternastej dozyje. A potem bedzie jak zawsze - w odpowiednim momencie adrenalina osiagnie poziom odpowiedni, akurat taki zeby zwracac nadzwyczajna uwage na wszystko dookola - co w tym przypadku bardzo potrzebne jest.
No nic.
Ide zwalczac adrenaline. Sobie jakies glupoty pooogladam. A co.

Trzymac kciuki (bo bedzie na was!) ;)

21 July 2010

Technika...

No bo co ta technika z czlowiekiem robi.
Ostatni tydzien bez ajfona to koszmar jakis byl. Jak bez reki. Albo czegos.
Zeby poczte sprawdzic trzeba komputer odpalac i inne takie. W toalecie czytac co nie ma. Podrozujac wzdluz i wszerz wyspy sie znalezc bez map nie mozna - no tragedia jakas.
Ale koniec. Nowego, czwartego, odebralam wczoraj i online jestem non stop. (Heh, ciezkie uzaleznienie od internetu znaczy). Maszynka jakby bardziej poreczna, a przede wszystkim szybsza o wiele (przynajmniej w porowaniu z 3G). Niby ten sam gadzet, ale ze nowy to cieszy. Musze tylko go obkleic zeby sie nie porysowal - no i jak sprawdzone na poprzedniku juz bylo - gelaskiny poprawiaja komfort trzymania w garsci. Juz sobie upatrzylam o takie o:



A w domu z internetem porazka jakas. Glownie nie dziala albo sie restartuje. Spec trzy razy w ostatnim miesiacu byl, powymienial co mogl i... nadal kicha. Podobno Virgin uzywa tych samych laczy do internetu, telefonow i telewizji - co w sumie chyba prawda jest, bo wieczorami (zwlaszcza w weekendy), gdy cale sasiedztwo wlacza tv - internet pada na ryj i wstaje dopiero rankiem (4-5 rano w weekend necik smiga, ze hej - no ale to jednak zanadto bandycka pora jak dla mnie).


_______________________________
Update:
I wreszcie pdf'y mozna normalnie przechowywac i czytac.
Polecam iBooks :)

20 July 2010

Kobieta...

Miękka, ciepła, delikatna, poważna, opiekuńcza, kuszona, przytulająca...
Twarda, chłodna, stanowcza, radosna, bezradna, kusząca, przytulana...
Kobieta(y) - w całej okazałości...



Ma w sobie to COŚ. Po prostu mnie urzeklo.
Dziękuję Sitaaar za pozwolenie zaprezentowania tutaj

18 July 2010

"Ano tak, dziecino..."

- powiedział Włóczykij.
- Żaden Anotak to ja nie jestem! - krzyknęła Mała Mi.

Stało się - Rodzicielka przyfruwa.
2 października.
Na tydzień.
Prawdę mówiąc nie wiem czy się cieszę czy raczej niekoniecznie.
W każdym razie w myślach już planuję co jej pokazać.
Kurcze, noo - powinno być fajnie.
Chyba...
Oby...

16 July 2010

Nic będę robić...

Mam ochotę robić NIC. Co w moim przypadku oznacza zagrzebanie się w kocach na kanapie i obłożenie książkami. Czy też może raczej vajko wystarczy. Dostałam ostatnio hurtową niemalże ilość książek (dziękuję raz jeszcze, V.)- włączając w to odmóżdżającą Danielle Steel. Ale czniam to, że mało ambitne - w końcu o relaks chodzi.
A w ogóle to chodzi za mną cisza i spokój. Taka samotność jak kiedyś na Kopernika się zdarzała. Takie chwile, w których pisałam "tylko świece, tylko Sigur Ros", a świerszcz wpadał napić się ze mną wina :)



I w ogóle - lato takie, jak tamto ostatnie... Upał, skwar.. Nocą ciepło bijące z nagrzanych ścian i chodników. I nawet wrzasków weekendowych z Mexicany mi brakuje. Ech.. Pomarzyć można tylko - siedząc po kocem, w dresie i ciepłych skarpetach :)

A tu dupa zbita i nic z tego (ani lenistwa, ani upału.. i świerszcza też nie ma) - ćwiczyć trzeba, bo dwudziesty szósty coraz bliżej.
Cóż, zawsze zostaje kieliszek wina wieczorem. I parę (-dziesiąt) kartek książki w wannie.
Lepszy rydz niż nic :)

13 July 2010

Strach, wstyd, bezsilność i zgrzytanie zębów...

12 lipca minął. Jak co roku.
Jak co roku Oranżyści paradowali, a Republikanie rzucali koktajlami mołotowa. Wszystko na pamiątkę bitwy nad Boyne (1690), w której Wilhelm Orański rozpędził irlandzkie wojska wspierające Jakuba. Spędziłam wczoraj sporo czasu usiłując znaleźć przyczynę, dla której urodzony w Niderlandach książe zaplątał sie w konflikt w Irlandii. W momencie jak doszłam do wniosku, że żadnych problemów by dziś nie było, gdyby nie mieszanie się Ludwika XIV (Króla-Słońce) w politykę Rzeszy - poddałam się.
Swoją drogą - ciekawostka:
"Bitwa [...] głównie jest pamiętana jako starcie pomiędzy protestantami i katolikami w Irlandii. Jednak obie armie były pod względem religijnym mieszane".
Ale o tym już nikt zdaje się nie pamiętać i przyjęło się, że Oranżysci to protestanci, a Republikanie - katolicy.
Nie rozumiem. Zresztą - żadnej przemocy nie rozumiem, a historia wydaję się być zawiła.
Jak ktoś chce - odsyłam do źródła.
Nie zmienia to faktu, że paradowanie protestantów może być przez Republikanów odebrane jako demonstracja siły. Jak co roku Oranżyści pchają się w rejony zamieszkane przez katolików. I jak co roku parada napotyka przeszkody. I powoduje rozruchy.

(strach)
Cały dzień i noc helikoptery latały nad miastem. Potem wisiały. Wieczorową porą, na tle szarzejącego nieba miejcami kłębił się dym. Czasami huk wystrzału. Albo blask ognia odbijający się w dachach domów. To nie jest bezpieczny czas i miejsce. Zaprzyjaźnieni miejscowi pozostali w domach, nie wychylając nawet nosa poza próg. Ci bardziej przezorni - wyjechali na tydzień. Nie czuję się bezpiecznie, gdy ulicami wałęsa się nawalone w trzy obrazki towarzystwo, wyśpiewujące patriotyczne pieśni. Jedyne pocieszenie takie, że mieszkam w rejonie nienachalnie jednolitym wyznaniowo. Może to dziwnie zabrzmi, ale uspokaja mnie to.

(wstyd)
W sumie - nie mój cyrk, nie moje małpy. Ale wstyd mi, że przez tyle lat ci ludzie (homo sapiens ??) nie są w stanie koegzystować na tym samym terenie. Rozmawiałam z wieloma. I każdy mówi "to nie my". To kto zatem? Tydzień temu w południowym Belfaście też się działo. Tradycyjne koktajle mołotowa, cegły, butelki, a nawet butle z gazem poleciały z wiaduktu na przebiegającą poniżej ulicę. Sprawcy mieli po 13-14 lat. To przerażające. Bo - skąd się to bierze? Brak nadzoru, nuda, bezmyślność. Do tego, być może, wyłapane z rozmów starszego pokolenia wspomnienia, jak to fajnie było w czasie The Troubles. Jak fajnie się biło z wojskiem. Teraz wojska nie ma - została policja. Więc w sumie co za różnica. W sobotę zebrało się 200 osób tak właśnie myślących. Efekt - 27 policjantów rannych. Wczoraj - 55ciu. A to jeszcze nie koniec, bo helikoptery nadal wiszą nad miastem.

(bezsilność)
...i wydaje się, że nikt nic nie robi. Policja używa armatek wodnych. Gdy wczoraj użyli plastkiowych kul od razu podniosły się głosy, że to złe i niedopuszczalne. Z jednej strony - może to i lepiej, żeby nie zaostrzać konfliktu. Bo nie ma gwarancji, że skutecznie przestraszonych ostrą amunicją 200 osób, nie wróci nazajutrz w sile 2000. I będzie powtórka Krwawej Niedzieli. I początek nowych Problemów (The Troubles).

(zgrzytanie zębami)
Bo chwilowo nic innego nie pozostaje. Siedzieć cicho w domu, nosa nie wychylać. Zresztą i nie ma gdzie za bardzo, bo jak Północna Irlandia długa i szeroka - wszystko pozamykane. A miejscami zabite dechami. Dla bezpieczeństwa.

Za BBC:
- zdjęcia
- materiał video

11 July 2010

Wycieczkowo...

Jak pięknie wiało wczoraj. Wieczorową porą, wracając z zakupów wyskoczyliśmy nad zatokę – tym razem z tej drugiej strony. Whiteabbey, Greyabbey, Newtownab... I inne “abbey'e”. Wiało fantastycznie – wiatr łeb urywał, przypływ szumiał i spieniał się na kamieniach, jaskółki śmigały pod nogami, a deszcz... chwilami/miejscami padał. Czyli dzień (czy też może wieczór) jak codzień (cowieczór?).
Nic to – cudnie było. Nad ranem wiatr się wzmógł, komin usiłował wystartować w przestrzeń kosmiczną, a dom chwiał się w posadach.
No więc.. Pierwsza myśl taka, ,żeby zapudełkować kanapeczki i inne takie i udać się w to wczorajsze miejsce. Ale łamkomstwo zwyciężyło i śniadanie zostało pożarte w domu. Potem L-ki na Zośkę i w drogę.
I wcale nie tak daleko, ale skutecznie wciśniętę pomiędzy autostradę a zatokę – całkiem urokliwe miejsce się znalazło. W dodatku z jakimś magicznym wjazdem z ronda kończącego autostradę. Ubrani odpowiednio w kalosze, kurtki, szaliki i zaopatrzeni w inne przeciwwiatrowo/przeciwdeszczowe utensylia wyskoczyliśmy nad wodę...Znaczy drogę. Dróżkę. Scieżkę znaczy.
A ścieżka ciągnie się nieskończenie w obie strony.




Ludzi zaskakująco mało – ale widocznie za wcześnie jeszcze. Pogoda spłatała psikusa i słońce wylazło i grzać zaczęło całkiem przyzwoicie. Tylko psom, spławianym za piłką przez właścicieli było dobrze.




Trawa kusiła, żeby się na niej rozłożyć...


A tutejszym zwyczajem co drugie drzewo ostrzega przed skutkami spożywania alkoholu miejscu publicznym (do 500gbp kary).


Kawałek dalej bagienko urokliwe (i zakratowane odpowiednio, żeby co mniej myślące jednostki się nie potopiły)


A tuż za bagnem – domeczki.
O żesz ty w życiu! Ja też chcę taki!
Tylko nie wiem czy taki z “bardziej widokiem”

(no bo jak tu po prawdzie na golasa do kuchni po kanapeczkę nocną wyskoczyć).

Czy też może taki bardziej schowany..?

No sama nie wiem :)))

Jeszcze szybki rzut oka na stocznię (w której zbudowali Titanica – też się mają czym chwalić, nie?)...

…i jedziemy dalej.

A dalej jest góra, na którą można wjechać (mijając łąki i ugory), a z której widać miasto B. w całej okazałości.


W oddali majaczy się pasmo Mourne'ów.


A rzut oka w lewo to Carrickfergus i okolice.


Uff.. Się nakręciłam trochę tym kółkiem.
Czas zrobić żurek, by się wzmocnić nieco – przed poszukiwaniami miejsc na jutro.
Albo kiedyś tam..

P.S. A teraz to cholerne słońce całkiem już świeci bez jednej chmurki.

06 July 2010

Lipa...

Weekend spedzony glownie za kierownica - nastapilo przetrenowanie i osiagnelam moment totalnego zwatpienia w umiejetnosci wlasne tudziez stan umyslu. To, ze kierunki mi (MI!!!!!) sie myla, nie wiem gdzie jestem, znajome ulice w ogole mi sie nie wizualizuja na mapie.... Blondynieje. No normalnie zamieniam sie w jakas blondyne z dowcipow i zadna miara nie moge sie tej glupawej czesci mnie pozbyc. Nic to - wiecej praktyki i dojde do siebie. Chyba... Oby..
W niedziele witry sztormowe niemalze szalaly, do tego slonce z lekka tylko chmurami przyslaniane i lipa... Lipa kwiatnaca chyba wszedzie i jej oszalamiajacy zapach... wszedzie. Wiatr roznosil won miodowo-slodka i przypominal o lecie. Takim prawdziwym. Upolowalam galaz, ktora ledwo mi sie do Zoski zmiescila i triumfalnie zawiozlam do domu. I teraz w domu tez - jakby lato.


A calkiem obok tematu - wejscie do jednego z barow (chwilowo nieczynnego z powodu wscieklego niedzielnego poranka):

01 July 2010

Pustelnik...

Albo totalne szalenstwo albo nuda bezbrzezna.
Dzis kawalek nudy sie trafil i sie rozrywam.
Czas temu jakis z ciekawosci wyciagnelam sobie karte zycia tarota. I mi wyszlo, zem Pustelnik.

"Można nazwać Cię myślicielem. Jesteś poważny, spokojny i chętnie przebywasz w samotności, bo wtedy możesz być sam na sam ze swoimi myślami. Masz twórczy i analityczny umysł. Potrafisz czerpać mądrość ze swych doświadczeń życiowych. W związku z tym możesz być przewodnikiem dla innych. Niestety nie lubisz rozgłosu, toteż Twoje zdolności możesz utrzymywać w ukryciu. Zawodowo z powodzeniem możesz zajmować się doradztwem, nauczaniem albo pisarstwem. Często wybierasz drogę osoby wykonującej podrzędne prace, ponieważ nie lubisz by szerokie masy zwracały na Ciebie uwagę.
Uważasz, że sława i rozgłos są nie dla Ciebie. Na ogół stwarzasz sobie zaciszne, spokojne życie i nie uczestniczysz w światowym blichtrze. Ponieważ zadowolenie przynosi Ci przebywanie we własnym towarzystwie, niekoniecznie musisz szukać partnera do wspólnego życia. Jeśli jednak zdecydujesz się na związek, Twój wybranek musi Ci pozostawiać miejsce na własny azyl i akceptować Twoją potrzebę samotności. Idealne rozwiązanie dla Ciebie to na przykład mąż lub żona, którzy na dość długo znikają z domu. Najlepszy związek stworzysz z osobą, której kartą życia jest SĄD"

A inne zrodlo, do ktorego zabladzilam mowi:

"You are The Hermit.
Prudence, Caution, Deliberation.
The Hermit points to all things hidden, such as knowledge and inspiration,hidden enemies. The illumination is from within, and retirement from participation in current events.
The Hermit is a card of introspection, analysis and, well, virginity. You do not desire to socialize; the card indicates, instead, a desire for peace and solitude. You prefer to take the time to think, organize, ruminate, take stock. There may be feelings of frustration and discontent but these feelings eventually lead to enlightenment, illumination, clarity.
The Hermit represents a wise, inspirational person, friend, teacher, therapist. This a person who can shine a light on things that were previously mysterious and confusing."

Czyli Pustelnik po raz wtory.
Podoba mi sie to :)