19 August 2010

Przeprowadzka za pasem...

Postanowione juz zostalo, ze pod koniec przyszlego tygodnia przenosimy sie w nowe miejsce. Skora cierpni na sama mysl, ze ugrzezne w tym samym pokoju z pannami G & D (pierniczone open space). Spolka ta wydaje sie potwierdzac Pratchetowska teze, ze iloraz inteligencji tlumu rowny jest IQ najglupszego jego przedstawiciela podzielonemu przez liczbe uczestnikow. Co za szczescie, ze to calkiem maly, dwuosobowy tlumek. Ale i tak zeby samoistnie zgrzytaja przy kazdym kontakcie z cudownym duetem. I jeszcze sobie wymyslily, ze w firmowych koszulach musimy chodzic i obowiazkowo w takich samych czarnych spodniach. Czekam, az zaczna wybierac mi bielizne.

Ale wracajac do tematu - o ile przeniesienie biurkowego burdla i okolic

nie powinno byc problemem, bo wiekszosc rzeczy mi potrzebnych i tak mam w komputerze (hehe, z okablowaniem bedzie smiesznie)

o tyle przeniesienie warsztatu to zabawa na weekend dla calej zalogi.

(widok z okna mojego jeszcze pokoju)

Bedzie sie dzialo, heeeej :)

16 August 2010

Szalenstwo...

Lato jakies nastapilo (a nawet wystepuje dalej, ale ciiiicho, bo sie przestraszy i ucieknie). W zwiazku z latem zapakowalam wczoraj w Zoske koc, recznik, kanapki i kalosze i pojechalam nad morze. Na plaze nawet (o ile mozna to plaza nazwac, ale co tam). A - bo kalosze sa tu niezbedna do wchodzenia do wody. Nawet w lecie. Wiec obowiazkowe sa zawsze (chyba je zotawie w bagazniku na stale - tak na wsiakij sluczaj). No ale sie okazalo, ze od tego straszliwego upalu (bedzie ze 25 stopni w sloncu) nawet woda sie zagrzala w miare przyzwoicie w zwiazku z tym sobie poplywalam. A co :)
Co bardziej, zupelnie nie po tutejszemu, wscibskie jednosteki przychodzily sie pozniej pytac czy to ja sie taplalam i jak woda. Na odpowiedz, ze ok i w ogole super patrzyly sie badawczo czy aby upal mi na glowe nie zaszkodzil. A jednak nie - zadnych oznak szalenstwa nie bylo widac po mnie znac, bo nikt mnie w kaftan nie zapakowal.
A na plazy jak to na plazy. Psy, dzieci, krzyki, grille wydzielajace z siebie odorek spalonego miesa... Ale zle nie bylo.



Zdecydowanie warto powtorzyc.

13 August 2010

Trzynaaaastego....

Musze przyznac, ze z duzym zaskoczeniem skonstatowalam, ze piatek i to w dodatku trzynastego. Nie pozostaje wiec nic innego jak czekac, co dobrego sie zdarzy, bo to (przynajmniej dla mnie) szczesliwy dzien.

Ugrzezlam w jakims koszmarnym kolowrocie (zeby nie rzec - kieracie). Praca-dom-praca-dom-praca-dom... Mam dosc chwilami, urlop mi sie marzy, ale to dopiero za 34 dni (tak, znowu cos odliczam).

Tymczasem w wolnych chwilach paletam sie po sieci i takie o mi w oko wpadlo (przysiegam - pierwszy raz w zyciu poplakalam sie ze smiechu).





O ile takie pozycje jak "grzyb w okurach" czy tez "grzybiczna jajecznica" nie budza watpliwosci to takie cudenka jak "knykiec palil na wloknie", "kalamarnica obchodzi orly na sposob z odlamkami" czy tez "przekrzywiac jadra i wspinac sie na mieso duszone z jarzynami w leb" - to juz zupelna tajemnica. Moze jak ktos zna wegierski (bo z tego jezyka bylo to podobno tlumaczone) to sie polapie o co chodzi.

Ale w sumie - ktoz by nie chcial sprobowac "pociagnac za wiatr z odlamkami" :)))))

04 August 2010

Jestem, jestem....

Coraz bardziej lubie to, co robie. Codzienne obcowanie z problemami, dla ktorych trzeba szukac jak najszybszych rozwiazan. Kontakty z klientami, ktorzy powoli zaczynaja kojarzyc kim jestem i rozmawiaja ze mna jak z czlowiekiem (i to w dodatku takim, ktory wie co mowi). Kontakty z dostawcami, ktorzy chetnie dziela sie swoja wiedza specjalistyczna. Nieustajace konktaty z inzynierami (ktorych zaczynam nazywac "swoimi chlopakami"), ktorzy zaczynaja mi ufac. Fajnie jest. Naprawde :)

Czasami nieco tylko zebami zgrzytam, bo albo umieram z nudow....
(tu nastapila przerwa na zorganizowanie na szybko inzyniera do breakdown'u)
...albo nie wiem w co rece wsadzic. Dobra, z tym przesadzam nieco, bo pod wzgledem priorytetyzacji pracy nie mam sobie rownych ;) Co nie zmienia faktu, ze powinnam sie sklonowac. Niejednokrotnie. I ten stan rzeczy nastepuje najczesciej, wiec ani poczytac, ani popisac.

Szef po powrocie z urlopu i przekonaniu sie na wlasne oczy (i po wysluchaniu raportow na temat mnie, mojej pracy i organizacji calosci -jak najbardziej pozytywnych oczywiscie) poczul wiatr w zaglach i znika na cale dnie. I dobrze - przynajmniej sie pod nogami nie placze, a zawsze jest w zasiegu, wiec jakby co to o rade mozna zapytac.

No i tak o. Dzien za dniem.

A - Zoska MOT'a przezyla bez problemu a dwa dni pozniej jej sie stabilizator amortyzatorow (czy jak toto sie nazywa) zlamal w pol i teraz podzwania na zakretach. Ale to tylko do piatku, bo potem Paul ja bierze na warsztat. Kochany samochodzik jest w ogole. Zwlaszcza jak odkrywam radosc z samotnej jazdy. Sinatra albo Joni na full i hejka w swiat :)