Do przemarszow lipcowych jeszcze miesiac, a juz sie wesolo zaczyna robic.
No bo jak tu cholery nie dostac, jak w poprzek drogi (do pracy, a czas leci, bo chcialo sie polezec pare minut dluzej),
stoi sobie policja i macha, ze nie da rady?
Na kolejnej ulicy - obok jakos wyjatkowo wczesnie przygotowywanych stosow - wielkie dykty na latarniach z napisami typu policja won.
Banda glabow.
A poza tym, zyc nie umierac. Najwiekszy pracowy baran zlozyl wymowienie i ostatni tydzien juz tylko drazni. Co prawda na nastepce trzeba bedzie poczekac do lipca, ale warto. A poniewaz choroby spodziewane i niespodziewane i personel generalnie sie rozlozyl - smiesznie jest (jak cholera), bo w biurze robote 6 osob wykonuja dwie. Wracam tak wyzeta do domu, ze najchetniej padlabym w ubraniu nba lozko i spala jednym ciegiem, ale sie nie da.
Odezwe sie jak odzyje.