Zaraz za szczytem wzgorza jest wyjazd z parkingu:
i stamtad wlasnie wyjezdzal wielki bialy van (to chyba jeszcze gorsza zaraza niz taksowkarze). I tak jakos niezdecydowany byl czy mu sie uda przed nia wyjechac czy nie, wiec wyjechal polowicznie. Sznurek samochodow z naprzeciwka, kraweznik wysoki... Ona dala po hamulcach, zatrzymala sie jakies 20cm od niego, a ja jej wjechalam. Pasy sie nawet nie napiely, jej samochod sie nie przesunal, wiec juz "prawie" stalam. A ze prawie robi roznice, to mi pekl zderzak, a jej sie porysowal. I w tym mniej wiecej momencie, o bialym vanie zostalo ino wspomnienie. Skurczybyk jeden noo..
Pani tak o glowe nizsza ode mnie,
Jeszcze Paula-mechanika po drodze zlapalam, zeby mi pod maske zajrzal. Wszystko ok. Powiedzial, ze to tylko potwierdza jego hipoteze, zeby pierwszym samochodem byl jakis rzech - bo wtedy nie szkoda :) I powiedzial, ze jeszcze pare razy i sie przyzwyczaje. Nie zycze sobie. Nie sie przyzwyczajac, tylko tych paru razy.
A! Pozytywny aspekt - maska, ktora masakrycznie mi sie zacinala i musialam sie wieszac niemalze na wichajstrze zeby ja otworzyc teraz dziala jak nowa ;)