Lenistwo wrodzone i niechęć do wszystkiego (a zwłaszcza ludzi) mnie
dopada. Winię pogodę - bardziej listopadową niż lipcową. I wizję pracy
przez kolejne 2 tygodnie w składzie szef drugi i ja. Reszta, w liczbie
sztuk 5 (słownie: pięciu) na urlopie. Przypominam, że żebym ja mogła
wziąć wolne popołudnie to szef musi sprawdzić grafik wszystkich
pozostałych. To może oni jednak nie są potrzebni, co?
No nic to - dam se radę Co nie zmienia faktu, że słabo mi na samą myśl.
Weekend upłynął rozrywkowo bardzo - restauracyjnie i pubowo. Z kulminacyjnym ŚNIADANIEM u Johna Hewitt'a
A przedtem i potem Maddens Bar. I duża dawka bardzo dobrej, tradycyjnej
muzyki. Mam nadzieję na powtórkę w ten weekend z okazji przyjazdu (juz
na stałe) niejakiej Gertrudy, której "cockles & mussels" już
obiecalam.
Wczoraj spaliłam z lekka lasagne (bardzo dobra wyszła, ze świeżą
bazylią). Aczkolwiek to może raczej "wariacja na temat" bo z przepisem
zgadza sie tylko makaron. No bo nie rozumiem po jakiego wafla mam smażyć
mięso, które za chwilę będę piec.
A w ogóle to milczę, bo słucham. Zaraziłam się juz czas temu jakiś
audiobookami i każdą wolną chwilę poświęcam słuchaniu. Wreszcie nie mam
poczucia "straconego" czasu gdy zmywam, gotuję, prowadze samochod i maluję pazury (nie
jednocześnie, gwoli ścisłości). Wpadłam po uszy w
około-lekarsko-historyczne opowieści i gorąco polecam całą twórczość
Noah Gordona i oczywiście Jurgena Thorwalda (nadal rozpaczliwie szukam
"Stulecia detektywów" - w formie dowolnej. Bo jak on o detektywach pisze
tak jak o medycynie to ja chce teraz-zaraz-już).
A popołudniem MOT. Trzymać kciuki. Głównie z uwagi na to, że mojemu
bankowi padł system i od 10 dni nie mam wypłaty, więc jak przyjdzie co
naprawiać to leżę i kwiczę.
Pomijając rzeczy przyziemne (jak tankowanie) fajnie by było sobie
zaklepać wizytę w Good Times Tattoo - wzór "prawie" jest, a czasu (na
gojenie) coraz mniej :)
No comments:
Post a Comment