Lato jakies nastapilo (a nawet wystepuje dalej, ale ciiiicho, bo sie przestraszy i ucieknie). W zwiazku z latem zapakowalam wczoraj w Zoske koc, recznik, kanapki i kalosze i pojechalam nad morze. Na plaze nawet (o ile mozna to plaza nazwac, ale co tam). A - bo kalosze sa tu niezbedna do wchodzenia do wody. Nawet w lecie. Wiec obowiazkowe sa zawsze (chyba je zotawie w bagazniku na stale - tak na wsiakij sluczaj). No ale sie okazalo, ze od tego straszliwego upalu (bedzie ze 25 stopni w sloncu) nawet woda sie zagrzala w miare przyzwoicie w zwiazku z tym sobie poplywalam. A co :)
Co bardziej, zupelnie nie po tutejszemu, wscibskie jednosteki przychodzily sie pozniej pytac czy to ja sie taplalam i jak woda. Na odpowiedz, ze ok i w ogole super patrzyly sie badawczo czy aby upal mi na glowe nie zaszkodzil. A jednak nie - zadnych oznak szalenstwa nie bylo widac po mnie znac, bo nikt mnie w kaftan nie zapakowal.
A na plazy jak to na plazy. Psy, dzieci, krzyki, grille wydzielajace z siebie odorek spalonego miesa... Ale zle nie bylo.
Zdecydowanie warto powtorzyc.
No comments:
Post a Comment