29 March 2010
27 March 2010
AAAAA.......!!!!
"Najsampierw" posypuje glowe popiolem. Chociaz w sumie bardziej wale glowa w sciane (zeby rozumku przybylo). No bo do czego to dochodzi jak mi sie ortografia popier..niczkowala?
Ale.. "po pierwsze primo" troche pyszczek wczoraj zwilzylam i moge jeszcze nie myslec. A po drugie...
Ha (jestem jeszcze gorsza niz Jedza. Ona pierwszy w zyciu abonament, a ja... SAMOCHOD!)
Tak - zanabylam wczoraj droga kupna pierwszy w zyciu samochod! W krotkiej przerwie miedzy praca a pierwsza instruktowana jazda - pojechalam i kupilam. A co!
Nasz ukochany "next door" mechanik, ktory od jakiegos czasu czule sie zajmowal samochodem H, zgodzil sie podjechac i pooogladac/pomacac. Pomacal, poogoladal, powiedzial, ze deal jak cholera - to kasa przeszla z raczki do raczki, a ja wrocilam do domu WLASNYM samochodem (tak, z przyklejona L-ka).
Emocje we mnie graja nadal, ale wczoraj smiesznie bylo. Paul (mechanik), ktory zawsze mnie zbywal i czasami, wymuszenie na moje niesmiale "hiya" odpowiadal - teraz stal sie niemalze best friend'em forever. Bo sie okazalo, ze duzy szacun dla mnie za prace z dzwigami, bo on sam u naszego klienta przez lat pare pracowal, wyzej wzmiankowanymi sie zajmujac. I teraz juz nie bedzie przy oddawaniu kluczykow po naprawie "everything ok now, I'll talk to H". Teraz gada do mnie jak do czlowieka. Ba - jak do eksperta, bo ja ekspert jestem (znaczy ta - bratnia dusza) :))))
A samochod sie usmiechnal do mnie :) rejestracja TBZ wymusila ochrzczenie. Wersja robocza (bo moze ulec zmianie w trakcie uzytkowania) glosi, ze to:
Ta Biala Zaraza.
W skrocie Zaraza.
Pieszczotliwie Zoska :)
Nie pamietam, kiedy ostatnio tak sie glupio z czegos cieszylam :)
Update (w trakcie czyszczenia)
Ale.. "po pierwsze primo" troche pyszczek wczoraj zwilzylam i moge jeszcze nie myslec. A po drugie...
Ha (jestem jeszcze gorsza niz Jedza. Ona pierwszy w zyciu abonament, a ja... SAMOCHOD!)
Tak - zanabylam wczoraj droga kupna pierwszy w zyciu samochod! W krotkiej przerwie miedzy praca a pierwsza instruktowana jazda - pojechalam i kupilam. A co!
Nasz ukochany "next door" mechanik, ktory od jakiegos czasu czule sie zajmowal samochodem H, zgodzil sie podjechac i pooogladac/pomacac. Pomacal, poogoladal, powiedzial, ze deal jak cholera - to kasa przeszla z raczki do raczki, a ja wrocilam do domu WLASNYM samochodem (tak, z przyklejona L-ka).
Emocje we mnie graja nadal, ale wczoraj smiesznie bylo. Paul (mechanik), ktory zawsze mnie zbywal i czasami, wymuszenie na moje niesmiale "hiya" odpowiadal - teraz stal sie niemalze best friend'em forever. Bo sie okazalo, ze duzy szacun dla mnie za prace z dzwigami, bo on sam u naszego klienta przez lat pare pracowal, wyzej wzmiankowanymi sie zajmujac. I teraz juz nie bedzie przy oddawaniu kluczykow po naprawie "everything ok now, I'll talk to H". Teraz gada do mnie jak do czlowieka. Ba - jak do eksperta, bo ja ekspert jestem (znaczy ta - bratnia dusza) :))))
A samochod sie usmiechnal do mnie :) rejestracja TBZ wymusila ochrzczenie. Wersja robocza (bo moze ulec zmianie w trakcie uzytkowania) glosi, ze to:
Ta Biala Zaraza.
W skrocie Zaraza.
Pieszczotliwie Zoska :)
Nie pamietam, kiedy ostatnio tak sie glupio z czegos cieszylam :)
Update (w trakcie czyszczenia)
26 March 2010
Apraisal...
Rozmowa przesuwana i odsuwana z dnia na dzien sie wreszcie odbyla. Okazalo sie, ze szef postanowil apraisala przy okazji zrobic. I tak sobie pogawedzilismy poltorej godziny w atmosferze achow, ochow, wzajemnego lizodupstwa i udawanego porozumienia. Odpowiedzialam grzecznie na zadane pytania: co w ostatnim roku osiagnelam, co lubie, czego nie lubie, czego oczekuje, jakie mam plany pracowe i prywatne na nastepne trzy lata, jakie mam pomysly na nastepny rok - glownie szkoleniowe (i to juz jego brocha, zeby dobrac mi odpowiednio szkolenia). A najsmaczniejsze zostawilam sobie na koniec. Jak juz papierzyska zwinal i zaczal luzniej rozmawiac to znienacka rzucilam, ze za mniej niz 50% podwyzke nie zamierzam nawet kiwnac palcem. Nie wiem czy nie przesadzilam, ale co mi tam. Woz albo przewoz...
A dzis w godzinach popoludniowych prosze omijac szerokim lukiem okolice Seven Mile Straight - bede jezdzic :))
P.S. Wiecie jak jest fajnie jak sie traktor z przyczepa z naprzeciwka pojawia?
A dzis w godzinach popoludniowych prosze omijac szerokim lukiem okolice Seven Mile Straight - bede jezdzic :))
P.S. Wiecie jak jest fajnie jak sie traktor z przyczepa z naprzeciwka pojawia?
23 March 2010
Taa...
...zeby sie przypadkiem szefa nie udalo zlapac. Szlag! Znaczy ciag dalszy szlagu (szlgu? - jak sie toto odmienia?) Wstepnie na jutro na pogadanke dluzsza sie umowilam, trzymac kciuki prosze :)
A Jedza przezywa dzis straszliwie, ze pierwszy raz w zyciu ma komorke na abonament. I informuje o tym absolutnie wszystkich - nieistotne czy dzwoni do kogos, czy tez odbiera telefon, czy tez wchodzi do biura (tak, listonoszowi tez sie dostalo) - wszyscy musza wiedziec, ze wreszcie jest "big girl" i juz (sic!) w wieku 34 lat ma "dorosly" telefon. Ale to widocznie taka tutejsza swiecka tradycja, bo nie ona jedna tak ma.
Generalnie - warcze nadal. Wczoraj dla odmiany odstresowujaco do Hewitt'a wpadlismy - akurat w sam raz na Songswriter's open mic night. Paru calkiem niezlych spiewakow sie pojawilo, ale ogolnie takie sobie. Szczytem byl taki co sprawial wrazenie, ze harmonijka dmucha w niego, a nie odwrotnie i w ogole za chwile pajak wyciagnie go za noge (nie wyciagnal. Niestety). Barman snul smutnym spojrzeniem po obecnych, niemo proszac "niech ktos tego wyjca zastrzeli".
A - i pieeekna rzecz zauwazylam nad barem:
czyli w skrocie:
Mlody czlowieku (do 18 lat) - tak mozesz tu przebywac. Od poniedzialku do soboty, w godzinach 11.30-16.00. Masz przebywac z dala od baru, w towarzystwie osoby pelnoletniej i tylko wtedy gdy ktores z was cos je.
Zawsze lubilam ten pub, ale teraz juz pokochalam.
A Jedza przezywa dzis straszliwie, ze pierwszy raz w zyciu ma komorke na abonament. I informuje o tym absolutnie wszystkich - nieistotne czy dzwoni do kogos, czy tez odbiera telefon, czy tez wchodzi do biura (tak, listonoszowi tez sie dostalo) - wszyscy musza wiedziec, ze wreszcie jest "big girl" i juz (sic!) w wieku 34 lat ma "dorosly" telefon. Ale to widocznie taka tutejsza swiecka tradycja, bo nie ona jedna tak ma.
Generalnie - warcze nadal. Wczoraj dla odmiany odstresowujaco do Hewitt'a wpadlismy - akurat w sam raz na Songswriter's open mic night. Paru calkiem niezlych spiewakow sie pojawilo, ale ogolnie takie sobie. Szczytem byl taki co sprawial wrazenie, ze harmonijka dmucha w niego, a nie odwrotnie i w ogole za chwile pajak wyciagnie go za noge (nie wyciagnal. Niestety). Barman snul smutnym spojrzeniem po obecnych, niemo proszac "niech ktos tego wyjca zastrzeli".
A - i pieeekna rzecz zauwazylam nad barem:
czyli w skrocie:
Mlody czlowieku (do 18 lat) - tak mozesz tu przebywac. Od poniedzialku do soboty, w godzinach 11.30-16.00. Masz przebywac z dala od baru, w towarzystwie osoby pelnoletniej i tylko wtedy gdy ktores z was cos je.
Zawsze lubilam ten pub, ale teraz juz pokochalam.
22 March 2010
Szlag...
Szlag by to. Prawie caly dzien, 100 mil przejechanych, warczenie pod nosem i beznadzieja - zero rezultatow w poszukiwaniu domu. Znaczy moze nie zero, bo jeden (slownie: JEDEN!) sie znalazl. Blisko przyszlego miejsca pracy i calkiem do rzeczy, ale - oprocz ceny niestety. Nie stac mnie na to, zwlaszcza jak sie dolozy cene paliwa, ktore H bedzie zuzywac dojezdzajac do swojej fabryki.
Szlag, szlag, szlag.
Wiec wychodzi na to, ze samochod drugi trzeba bedzie zanabyc (na co w sumie tez mnie nie stac - biorac jeszcze pod uwage koszt ubezpieczenia dla swiezo-upieczonego kierowcy).
WRRR!!!!!
W celu odreagowania - pare pint w Maddensie. Pomoglo (przynajmniej wczoraj, bo dzis znowu warcze i tylko czyham, az szef sie pojawi, zeby podwyzke wynegocjowac).
Szlag, szlag, szlag.
Wiec wychodzi na to, ze samochod drugi trzeba bedzie zanabyc (na co w sumie tez mnie nie stac - biorac jeszcze pod uwage koszt ubezpieczenia dla swiezo-upieczonego kierowcy).
WRRR!!!!!
W celu odreagowania - pare pint w Maddensie. Pomoglo (przynajmniej wczoraj, bo dzis znowu warcze i tylko czyham, az szef sie pojawi, zeby podwyzke wynegocjowac).
20 March 2010
Przelezane...
17 March 2010
St. Patrick's Day
Niestety, moj pracodawca nie uwzglednia 17 marca jako bank holidaya. Wiec wspomnienia sprzed 3 (ale ten czas leci) lat, gdy jeszcze na Queens'ie biurwowalam:
Niesamowita szopka - parada w dniu Św. Patryka. Bębny, kobzy, trąbki, gwizdki (o tych ostatnich więcej za chwilę). Pogoda nie odstraszyła gawiedzi i sporo przed zapowiedzianą godziną startu w miejscu wymarszu kłębił się dziki tłum i wypatrywał "atrakcji" szykujących się do przejścia niespełna dwukilometrowego odcinka. Dzieciarnia się darła i (prawdopodobnie jedyny raz w roku, niestrofowana przez nikogo) co sił w płucach dmuchała w gwizdki. Takie zwykłe, metalowe, z kulką w środku. Dołączyć do tego próbujących swoich sił kobziarzy, parę zespołów z instrumentami perkusyjnymi (z dużym naciskiem na wielkie, grzmiące bębny) oraz parunastu chińczyków z talerzami - pełen obraz.. końca świata..? W każdym razie o prawie zapowiedzianej godzinie pochód ruszył.. Figury Św. Patryka na platformach, platforma z muzykami wydającymi ze swoich intrumentów całkiem udane, tradycyjne dźwięki, trzy chińskie smoki, czterech szczudlarzy, tłumki pomniejsze reprezentujące (mniej lub bardziej) godnie rózne szkoły i stowarzyszenia, żonglerzy... Brakowało jeszcze kogoś ziejącego ogniem żeby był pełen obraz jarmarku, ale widocznie przepisy bhp nie pozwoliły.
Ulice przemarszu całej czeredy szczelnie oblepione ludźmi.. A ja aparat w ręku i (tak koszmarnie zazdrościłam szczudlarzom)... i nic nie widzę. Więc na pewniaka, z uśmiechem na ustach wylazłam na pustą ulicę.. tyłem do ludzi, a przodem do startujących "atrakcji" i zaczęłam robić zdjęcia. A co..? Mam aparat i nie zawaham się go użyć, a co ważniejsze mam poważnie wyglądający aparat i nikt się nie czepia. Generalnie po jakiś 15 minutach dokładnie zmieszałam się z tłumem fotoreporterów różnej maści i zaszalałam :)) Biegając między pokazującymi sztuki żonglerami, wciskajac się między tradycyjnych tancerzy, włażąc wszędzie tam gdzie się dało. Cholera wie co wyjdzie, bo światło wyjątkowo paskudne było, ale co się ubawiłam to moje.
A potem koncert, ale już tak jakoś bez entuzjazmu. Nie tylko mojego zresztą. Pierwszy występ przyjęty z dzikim entuzjazmem (muzyka tradycyjna czyli irlandczycy i ulterscy szkoci), a potem jakoś tak.. na pop-dźwięki tłum zaczął się przerzedzać i powoli pełznąć w stronę wyjścia. Bynajmniej nie w celu udania się do domów. Towarzystwo rozpełzło się po mieście, ciągnąc za sobą, nadal dmące co sił w płucach w gwizdki, pociechy. Zapewne w poszukiwaniu miejsca, gdzie w towarzystwie i ze szklanką zielonego Guinnessa w garści będzie można w spokoju popatrzeć na finały (chyba - ale pewności nie mam) turnieju rugby sześciu narodów. Trzy mecze pod rząd, więc okazja nie do przeoczenia. Dla fanów oczywiście.
No - i tak to właśnie wyglądało. Sympatycznie w sumie, tylko szkoda, że zimno i mżąco.
A w przyszlym roku wezme sobie wolne i zobaczymy czy cos sie zmienilo ;) Ponizej "kanoniczne" zdjecia. (To chyba wtedy ostatni raz kolor robilam, potem zostalam przy Ilfordzie XP2).(*)
________________________________________
(*) Update - kolor jeszcze w Tunezji robilam. Zapomnialam oddac do wywolania, a przez 14 miesiecy "przelezana" klisza calkiem ciekawe efekty dala. Ale to - innym razem ;)
Niesamowita szopka - parada w dniu Św. Patryka. Bębny, kobzy, trąbki, gwizdki (o tych ostatnich więcej za chwilę). Pogoda nie odstraszyła gawiedzi i sporo przed zapowiedzianą godziną startu w miejscu wymarszu kłębił się dziki tłum i wypatrywał "atrakcji" szykujących się do przejścia niespełna dwukilometrowego odcinka. Dzieciarnia się darła i (prawdopodobnie jedyny raz w roku, niestrofowana przez nikogo) co sił w płucach dmuchała w gwizdki. Takie zwykłe, metalowe, z kulką w środku. Dołączyć do tego próbujących swoich sił kobziarzy, parę zespołów z instrumentami perkusyjnymi (z dużym naciskiem na wielkie, grzmiące bębny) oraz parunastu chińczyków z talerzami - pełen obraz.. końca świata..? W każdym razie o prawie zapowiedzianej godzinie pochód ruszył.. Figury Św. Patryka na platformach, platforma z muzykami wydającymi ze swoich intrumentów całkiem udane, tradycyjne dźwięki, trzy chińskie smoki, czterech szczudlarzy, tłumki pomniejsze reprezentujące (mniej lub bardziej) godnie rózne szkoły i stowarzyszenia, żonglerzy... Brakowało jeszcze kogoś ziejącego ogniem żeby był pełen obraz jarmarku, ale widocznie przepisy bhp nie pozwoliły.
Ulice przemarszu całej czeredy szczelnie oblepione ludźmi.. A ja aparat w ręku i (tak koszmarnie zazdrościłam szczudlarzom)... i nic nie widzę. Więc na pewniaka, z uśmiechem na ustach wylazłam na pustą ulicę.. tyłem do ludzi, a przodem do startujących "atrakcji" i zaczęłam robić zdjęcia. A co..? Mam aparat i nie zawaham się go użyć, a co ważniejsze mam poważnie wyglądający aparat i nikt się nie czepia. Generalnie po jakiś 15 minutach dokładnie zmieszałam się z tłumem fotoreporterów różnej maści i zaszalałam :)) Biegając między pokazującymi sztuki żonglerami, wciskajac się między tradycyjnych tancerzy, włażąc wszędzie tam gdzie się dało. Cholera wie co wyjdzie, bo światło wyjątkowo paskudne było, ale co się ubawiłam to moje.
A potem koncert, ale już tak jakoś bez entuzjazmu. Nie tylko mojego zresztą. Pierwszy występ przyjęty z dzikim entuzjazmem (muzyka tradycyjna czyli irlandczycy i ulterscy szkoci), a potem jakoś tak.. na pop-dźwięki tłum zaczął się przerzedzać i powoli pełznąć w stronę wyjścia. Bynajmniej nie w celu udania się do domów. Towarzystwo rozpełzło się po mieście, ciągnąc za sobą, nadal dmące co sił w płucach w gwizdki, pociechy. Zapewne w poszukiwaniu miejsca, gdzie w towarzystwie i ze szklanką zielonego Guinnessa w garści będzie można w spokoju popatrzeć na finały (chyba - ale pewności nie mam) turnieju rugby sześciu narodów. Trzy mecze pod rząd, więc okazja nie do przeoczenia. Dla fanów oczywiście.
No - i tak to właśnie wyglądało. Sympatycznie w sumie, tylko szkoda, że zimno i mżąco.
A w przyszlym roku wezme sobie wolne i zobaczymy czy cos sie zmienilo ;) Ponizej "kanoniczne" zdjecia. (To chyba wtedy ostatni raz kolor robilam, potem zostalam przy Ilfordzie XP2).(*)
________________________________________
(*) Update - kolor jeszcze w Tunezji robilam. Zapomnialam oddac do wywolania, a przez 14 miesiecy "przelezana" klisza calkiem ciekawe efekty dala. Ale to - innym razem ;)
Subscribe to:
Posts (Atom)