13 December 2010

W morde jeza...

Poniedzialek, psia mac.
Zaczelo sie od "wpadniecia" na drzwi sypialni. Moje H pluskajac sie rano zamknal drzwi, zeby mnie nie budzic.
Wstalam jakas godzine po jego ablucjach i usilowalam wyjsc z sypialni przez zamkniete drzwi. Lokiec sobie lekko obtluklam i tyle. Cale szczescie, ze sie bardziej nie rozpedzilam, bo rozkwasilabym sobie nos.
Fajny poczatek dnia/tygodnia, nie?
A pare minut pozniej H zadzwonilo i poinformowalo mnie, ze moj kluczyk od samochodu spoczywa w jego kieszeni. W Carrickfergus.
No w morde jeza. Do mojej pracy za cholere sie nie da dojechac komunikacja miejska, wiec jednego z inzynierow poprosilam o podwozke. Sie udalo.
A w pracy poniedzialkowe urwanie glowy - moze nawet bardziej niz zwyke, bo pare breakdown'ow na raz sie trafilo i szalenstwo.
I trwa nadal.
A ja nadal nie wiem jak do domu wroce.
Szlag.

Z pozytywow, 352 zadzwonilo, ze mam appointment z ortopeda 5 stycznia. Dobre i to, ale przez swieta bede sie zwijac. Czyli kolejny - szlag! Ciekawe co z emeraja wyczyta. W brodnowskim radiolog i neurochirurg doradzaja operacje - im szybciej tym lepiej. A tu - cholera wie. Zobaczymy.

No comments: