30 December 2011

Zachcialo sie...

Zachcialo mi sie, psia mac, popatrzec jak chlopcy przestawiaja dzwig. Znaczy konkretnie suwnice. Z jednej lokalizacji w druga. Fajnie bylo.. Nawet mi dali tym pojezdzic (znaczy awansowalam na suwnicowa czyli poprzyciskalam guziki) :))



Bo na ogol jak mowie "dzwigi" to mam na mysli takie jak powyzej. Wiec to mylace bywa.
No wiec.. fajnie bylo, od rana do lunchu zdjelismy gowno z prowadnic i spuscilismy na ziemie (zeby nie bylo, ze stalam tylko i sie gapilam - wrocilam umorusana jak nieboskie stworzenie, bo okazalo sie ze 3 chlopcow to za malo i czwarta im sie przydala - znaczy ta, no - siodma i osma reka)

A potem wracalam sobie radosnie, podziwiajac krajobraz w deszczu. Jesienny taki, szaro-mglisty i nostalgiczny. A potem sie bylam (pol kilometra od domu) poslizgnelam.. Znaczy rondo, deszcz, liscie na drodze, obrot o 180 stopni (w miedzyczasie proba opanowania zywiolu jakim byl rozszalaly Igor), a potem wielki grzmot i tak oto prawa tylna oska stala sie wspomnieniem. Mi sie nic nie stalo, ale w szoku trwalam przez nastepnych pare godzin. Policja przyjechala, nawet razy dwa. Spisali, kazali dmuchac, zablokowali pas na ktorym stalam, zeby sie komus innemu krzywda tez nie stala.. I tyle o..
Chwilowo bez auta zatem. Paul sie nim zajal (znaczy wczoraj zabral jakims cudem prostujac wczesniej oske na tyle zeby do siebie dojechac)... A ja nadal nadziwic sie nie moge. Bo w sumie o wiele wiecej szczescia niz rozumu.

No comments: