No i pocięli. W telegraficznym skrócie:
Przybyłam na 10.00 jak mnie proszono. Ciśnienie, krew, wywiad z lekarzem, dwiema pielęgniarkami. Potem przyszedł mistrz skalpela i powiedział co mi zrobi - wytnie kawałek dysku na poziomie L4/L5. Stwierdził, ze jego zdaniem ten drugi L5/S1 problemów mi nie przysparza, a poza tym operacja na dwóch poziomach na raz jest za bardzo skomplikowana. I jako że mam lekką, biurową pracę to "już" za 4-6 tygodni będę mogła do niej wrócić (z powodów, o których może następnym razem, jakoś mi się nie spieszy).
Na górę do sali zwanej teatrem zabrali mnie o 12.30. Wszystkie rozmowy i czynności wspomniane powyżej zajęły moooże pól godziny. No ale widocznie taka procedura.
Potem anestezjolog zrobił mi krwiaka na pól dłoni, nakrzyczał na mnie ze żył nie widać (No wiadomo przecież że specjalnie je schowałam), a ostatecznie i tak wkłuł się w zgięcie łokcia.
Potem czarna dziura, a jeszcze pózniej mnie obudzili, sprawdzili czy kontaktuje, odpytali o poziom bólu (7), a następnie odwieźli z powrotem - jakaś 15.00
Potem przysypianie i budzenie w celu zmierzenia ciśnienia. I posiłek szpitalny (bo obiadem tego nie określe) - szara kielbaska wielkości połowy parowki, kulka ziemniaków, a całość obficie zalana gravy. Dobrze ze H mi przywiózł kanapkę z subwaya bo skonalabym z głodu (a poscilam, zgodnie z otrzymaną instrukcją, od piątku wieczór).
Wstalam, poszłam własnonożnie do toalety, gdzie tez poszlo gładko - więc nic mi nie popsuli.
Noc koszmarna, bo boli. Mogę leżeć tylko na lewym boku, bo jakakolwiek inna pozycja powoduje pojawienie sie całych gwiazdozbiorow w oczach. Poproszona o coś przeciwbolowego pielęgniarka zapytała z pewną nadzieją w oczach czy nie mam własnych - No to akurat nie przyszlo mi do głowy. Więc kroplówka z paracetamolu mi się dostała. Pomogło, ze lepiej nie mówić. Ale doczytał sie ktoś w końcu ze tramadol mi sie należy więc dostałam. W końcu o 2 udało mi sie przysnac - na całe 3 godziny bo o 5 pielęgniarka przyleciała mierzyć ciśnienie. Taa... I powtórka z przeciwbólowych, ale tym razem przy próbie założenia kroplowki wyleciał założony przez usypiacza wenflon. Może i lepiej bo skoro nie udało sie zaaplikowac paracetamolu to dostałam to drugie. Hura! Co nie zmienia faktu, ze poziom bólu osiągnął tego poranka 9 - 9.5 i nie marzę juz o niczym innym niż o własnym łóżku, w którym będę mogła obłożyć sie poduszkami i wreszcie przespac jak człowiek.
Z ciekawostek - poza obiadopodobnym posilkiem serwowana jest herbata z tostem (z masłem i dzemem). O 8, 11, 13, 19 i 21. Innych posiłków nie przewidziano. Dżemojady cholerne.
A teraz wygonili mnie z łóżka, bo trzeba je posłać i udaję że siedzę w fotelu. Masakra. Jakby mnie ktoś bejzbolem po nerach zajechał.
Marzę o kawie...
No comments:
Post a Comment