Gdzie ten czas tak leci? Juz sroda, a dopiero co byl poniedzialek. W pracy urwanie wszystkiego, nawal roboty koszmarny i nie wiadomo od czego zaczac. Niby standard, ale jakos mam wrazenie, ze mi ten kawalek zycia miedzy palcami przeplywa.
Zakupy jedzeniowe trzeba zrobic jakos juz, bo w przyszlym tygodniu nie bedzie kiedy. I jeszcze sie zastanowic co na po-swietach. I jesc, i robic. Moze uda mi sie gdzies dostac odpowiednia wloczke to drutowac sweter zaczne - gruby, miekki, obszerny golf za mna chodzi. Czarny oczywiscie :)
Lola w sylwestrowy poranek przylata i tez trzeba pomyslec co jeszcze jej pokazac. Uniwerek i okolice to na pewno. A korzystajac z tego, ze H wolne tez bedzie mial (HURA!) to moze Dublin?
Z atrakcji bardziej domowych - pierogow lepienie w planach - bo to takie grupowe zajecie, jak darcie pierza niemalze (osobiscie nigdy nie darlam, ale podobno tak to wlasnie, grupowo, sie odbywa).
Z piatkowych atrakcji nie uda mi sie wymigac. Tak jakby nie za bardzo mam sie w co ubrac. Albo pracowe bojowki albo imprezowy gorset. Chyba czas sie za jakas kiecka rozejrzec - no kurcze, niech wiedza ci moi wspolpracownicy nieszczesni, ze jestem kobieta :)
Pod biurkiem flaszka poitin stoi. Sprobowalam wlasnie z kumplem, korzystajac z nieobecnosci szefostwa. Jeszcze lepsza niz zeszloroczna. Moze nie bede jej do domu zabierac tylko sobie pociagne w chwilach zwatpienia prosto z gwinta? :)))
No comments:
Post a Comment