22 June 2011

Diet coke chicken...

Takim to daniem kolezanka G wszystkich uszczesliwila. Znaczy tych, co chcieli, bo na przyklad inzynierowie uciekali jak szatani przed kropidlem, ja sie skusilam i.. oniemialam.
W domu ciut przerobilam przepis i tak zatem: bierze sie kurze cycki, pomidory w formie dowolnej (wg przepisu suszone, ja wzielam zapuszkowane, skrojone), zalewa sie toto coca-cola light, doprawia (u mnie vegeta, w przepisie worcestershire zwany woosterem, ale jak dla mnie to to sie tylko do Krwawej Mary nadaje) i wszystko razem ladnie dusi az do skutku. Nadmiar plynow mozna odparowac. Mozna dodac dowolne warzywa. No dobre to kurcze, kurcze, jest :)
Niebo w gebie krotko mowiac. Slodko-kwaskowate rozplywajace sie w ustach miesko. Mniammm :))
I cos podejrzewam, ze jeszcze lepsza bedzie wieprzowina.

A w pracy cisza przed burza. Czerwcowy plan wykonany (moja zasluga, MOJA!!! az mi sie geba cieszy od ucha do ucha, ze wreszcie moge przestac swiecic oczami przed zleceniodawca), nowego na lipiec jeszcze nie dostalam. I tak o.. se siedze, czytam, pisze, a przede wszystkim ciezko udaje, ze pracuje. Strasznie to meczace :)

No comments: