18 December 2009

Piatek...

Tydzien, przynajmniej ten pracowy kawalek, juz sie konczy. Jeszcze tylko wieczorem obowiazki dobrego pracownika wypelnic i pokazac jak bardzo wszystkich lubie. W dodatku miejsce zarezerwowane jakies malo jadalne rzeczy w christmasowym menu prezentuje. Rany, jak mi sie nie chce. Koszmarny socialising na sile, paskudztwo do jedzenia. I jeszcze nadal nie wiem w co sie ubrac. Jednym slowem - Fuuuuj!
Wczoraj list dziwny, z przeszlosci mnie dogonil. Potem dluga rozmowa po latach... Niewiele sie zmienilo, tylko lat i doswiadczen jakby przybylo. Reszta - wlasciwie bez zmian.
Swiatecznie sie nie czuje w ogole. Niech juz PO swietach bedzie i lenistwo (znowu!). Znaczy moze takie nie do konca, bo mam w planach sweter przeciez. Nie pozostaje mi nic innego jak odpowiednia wloczke znalezc. Poszukiwania juz zaczelam, bezowocnie niestety. Jeszcze jeden sklep gdzies we wschodniej czesci miasta jest, a jak nie to Bangor podobno. Szkoda, ze do Dublina daleko, bo tam sklep jeden fanastycznie zaopatrzony jest.

1 comment:

Joanna said...

Dla tego ja sobie tę wątpliwą przyjemnośc jaką jest
christmas party darowałam.Dobrowolnie zgłosiłam chęć przyjścia do roboty.Czego zresztą szybko pożałowałam,bo kazali mi przyjść godzinę wcześniej.Tfuuu.Nigdy więcej.Wszyscy byli zdziwieni,że nie idę.A co mi za przyjemność iść bez mojej mądrzejszej połowy? Mam tych ludzi na codzień,niektórych nawet lubię,nie powiem,ale czy dlatego MUSZĘ? Nie i już.O!
Pozdrawiam ciepło...