Weekend przejechał się po mnie - zarówno fizycznie jak i emocjonalnie.
Fizycznie - tzw. grypa żołądkowa mnie dopadła, a emocjonalnie... cóż.... Uważaj czego sobie życzysz, bo może się spełnić.
Narzekałam na brak kobiety (tak "w ogóle i w szczególe"). Więc spadła (i tu się waham czy powiedzieć "na kark" czy "z nieba"). W każdym razie - od piątkowego wieczoru jest nas troje. I się cieszę, i się martwię (głownie o to jak nasze we-dwoje-chwile bedą wyglądać i czy w ogóle uda się znaleźć na nie czas). I do tego emocje - wszystkie jak leci, wespół-w-zespół buzujące pod powierzchnią.
Nie chcę na razie myśleć co z tym dalej zrobić. Z domu w każdym razie jej nie wyrzucę. Ja też przecież (wcale nie tak dawno temu) pomocnej dłoni potrzebowałam. Dostałam wówczas wsparcie i oparcie ze strony najmniej oczekiwanej. Teraz czas na moją "pomocną dłoń" wyciągniętą do kobiety w potrzebie....
W ramach pomagania w "otrząsaniu się" z przeszłości - wbrew własnym upodobaniom zabrałam ją na kubańskie party (choć może należałoby rozważyć kto kogo zabrał).
Cuban Party live:
Znowu obserwuję. Wtulona w ścianę patrzę jak pierwotny rytm bierze ludzi w posiadanie, a oni z przyjemnością mu się poddają i oddają. Zatracając się w muzyce i dudniącym wewnątrz jestestwa RYTMIE.
Jak dla mnie (jak zwykle) nie to miejsce, nie ten czas. Zresztą - tego typu rozrywki nigdy nie były moimi ulubionymi. Za dużo ludzi, dźwięków i zapachów.
Aczkolwiek, paradoksalnie, dobrze mi się myśli. A do przemyślenia dużo. Co prawda sprowadza się to do: co będzie to będzie, ale już nie walczę ze sobą i się nie męczę. W każdym razie nie aż tak bardzo. Wiem, ze H będzie przy mnie, ze mną...
Więc - będzie dobrze. Musi być.
No comments:
Post a Comment