No więc (tak, wiem - nie zaczyna się zdania od "no więc". Ale nikt mi nigdy nie powiedział dlaczego). No więc wróciłam. Wielki ten Londyn zupełnie bez sensu (co chyba tylko pokazuje jak bardzo zdziczałam, bo zawsze duże miasta lubiłam). Duży, tłumny, hałaśliwy itd. itp. Ale i tak się tam jeszcze wybiorę :) I nie bez wpływu pozostaje to, że a) chciałabym go obejrzeć z H i b) udało mi się upolować wymarzone, czerwone kozaki (tak, tak - czasami kobieta ze mnie wyłazi).
W pracy (dwa dni tylko mnie nie było) masakra totalna. Już o 16stej skończyłam nadrabiać zaległości, a robota bieżąca sobie rośnie w siłę.
Dziś sąd - nie wybrali mnie na szczęście. Teraz tylko codziennie wieczorem muszę dzwonić żeby się dowiedzieć czy następnego dnia mam się pojawić. Poza przyszłym wtorkiem i środą. Szpital się obudził po interwencji młodego dżipa i termin MRI mi wreszcie wyznaczyli, a sąd wziął to pod uwagę i łaskawością się wykazał. W ogóle to wychodzi na to, że poszczęściło mi się niebywale. Mój panel się stawiał wczoraj i wszystkich jak leci do jakichś spraw powyznaczali.
Aa! Z włoskim za to porażka. Za mało osób się zgłosiło i kursu nie będzie. Może od września. Szlag by to.
A nad ranem H z Polski wraca i cieszę się niesamowicie, bo jakoś pusto/zimno przez jego brak w domu było.
No comments:
Post a Comment