...az do wtorku. W poniedzialek wieczorem wracam - akurat w sam raz zeby na wloski zdazyc. W ogole jakas dziwna sprawa z tymi kursami jezykowymi. Bo zeby zapisac sie na nastepny semestr nalezy miec zaliczony poprzedni (sie pochwale, a co! 95%), ale za to zeby zapisac sie od razu na jakis wyzszy poziom - to wedlug uznania. Dopytywalam sie ostatnio o francuski - szkoda tracic, przez zapomnienie - i mily pan mnie poinformowal, ze jest to totalnie "up to me". No chwiiila.. po pierwsze, skad ja mam wiedziec na jakim poziomie wg tutejszych standardow jestem, a po drugie - nie wiem przeciez na ktorym kursie czego ucza. No to cos tu nie tak. W kazdym razie sie uparlam i wydebilam numer telefonu pod ktorym moge sie (cytat) "probowac dowiedziec". No to bede probowac. Za czas jakis, bo na francuski chce pojsc od wrzesnia to jeszcze hoho ile czasu. Albo - co moze byc lepszym pomyslem - sprobowac zlapac zywcem jakiegos lektora francuskiego i go w konwersacje wciagnac (nawet o dupie maryni) i niech mi powie gdzie mam zaczynac.
O - a z rzeczy przyjemnie zaskakujacych (zwlaszcza po szkoleniu szefomalzowinki - za ktore nawet nie medal dostac, ale zywcem do nieba powinni mnie wziac) - dostalam wczoraj prezencie drzewo w Beskidach. Certyfikowane ;)
P.S. Kris - wielke dzieki, az mialam przez chwile oczy w mokrym miejscu.
No comments:
Post a Comment