15 January 2010

O dzipach i plackach...

Stwierdzilam, ze no ilez mozna czekac i poszlam do dzipa. Znowu. Ten sam co ostatnio sie trafil i od razu zapytal jak badanie. Nijak, bo szpital nie raczyl do tej pory sie odezwac. Przejal sie chlopaczyna i obiecal dowiedziec sie szybko co sie dzieje. I rzeczywiscie - jakas godzine potem zadzwonil do mnie i powiedzial, ze skontaktowal sie ze szpitalem, a w szpitalu.. kicha po calosci - list do nich nie dotarl (niezawodny Royal Mail - hahaha!). Wiec cala procedura (szlag by ja uroczysty!) od poczatku, ale podobno tym razem 2-3 tygodnie i juz... Coz - pozyjemy, zobaczymy. Generalnie dzipek sie stara, wiec ankietke, ktora przy wyjsciu mi wreczyl wypelnilam entuzjastycznie, rowno rozsiewajac odpowiedzi pomiedzy "very good" a "excellent", a nawet jeden "outstanding" mu sie dostal - niech ma :)
A na placki mnie naszlo straszliwie, wiec gora ziemniaczanych zostanie dzis/jutro popelniona. I sos paprykowy, i pieczarkowy, i jeszcze jakis pewnie, bo panna K. jutro przychodzi, a dziewcze nie moze malo, wiec niech sie naje porzadnie chociaz raz w tygodniu. Tu cos, czego nie rozumiem - trzy dorosle osoby w domu, a nikomu sie gotowac nie chce, wiec sie kanapkami w przelocie zywia. Banda leniwcow. Na szczescie gotowac lubie, a i panne K. sentymentem darze, wiec moze liczyc na suty sobotni obiadek
Tymczasem leniwie, deszczowo-lunchowo, a mysli zaczynaja sie kierowac ku kuchni, obieraniu, krojeniu, tarciu, mieszaniu, duszeniu, smazeniu, zmywaniu, butelce czerwonego wina, Classic FM i innym rzeczom, ktore umila mi wieczor.

No comments: